Przenoszę tutaj wszystkie teksty mojego autorstwa z Wattpada.

piątek, 12 października 2018

II. Kara

  Ze snu wywołał Leonarda blady świt ciskający promieniami z okna. Wciąż czuł między udami ból po upojnej nocy z assassynem. Kątem oka zerknął na śpiącego obok mężczyznę. Nieświadomy, że jest obserwowany spał z ręką ułożoną na swoim klejnocie...
  Uśmiechnął się na ten widok a w jego myśli wkradła się niecna intryga.
Zsuwając się z łóżka przyklęknął między rozwartymi udami bruneta i położył je sobie na ramionach.
 Twarz przybliżył do krocza bruneta i ściągając delikatnie rękę by go przedwcześnie nie obudzić począł ssać główkę penisa.
Assassyn wypiął zachęcająco biodra przewracając głowę na drugi bok.
Jego członek zareagował natychmiastowym wyprężeniem. 
Artysta odczekał chwilę aż mężczyzna straci ponownie czujność i wsadził go głębiej w usta. powolnym ruchem poruszał głową wsłujchując się w towarzyszące mu pomruki zadowolenia śpiącego assassyna.
Nie mając gdzie zatrzymać wzroku utkwił go w kochanku.
Trzeba było przyznać, że mężczyzna był pięknie zbudowany, jego umięśniona pierś unosiła się nierównomiernie. 
Pokierował wzrok na jego sutki zdrętwiałe od dreszczy rzucające ciałem bruneta,co nie uszło uwadze blondynowi. Uśmiechnął się z satysfakcją.
Umyślnie przyśpieszył ruchy prowokując coraz donośniejsze jęki aprobaty. 
Gdy poczuł na ramionach drżące uda kochanka odsunął głowę. 
Nasienie wystrzeliło wysoko po chwili budząc krzyczącego z przyjemności assassyna.
 - Maliku!
Otworzył oczy z zaskoczeniem uświadamiając sobie, że nie jest w biurze. 
Zastygł w bezruchu gdy uświadomił sobie kto znajduje się między jego udami. Blondyn klęczał z wymieszanym szokiem i niedowierzaniem na twarzy. 
Ezio poczuł, że kręci mu się w głowie. 
Otwierał buzie w celu wytłumaczenia się gdy poczuł palce głęboko penetrujące jego gardło.
Zakrztusił się próbując oddalić rękę wiszącego teraz nad nim blondyna. Mierzył go nienawistnym spojrzeniem. 
 - Budze cie robiąc ci laske, od której sie zwijasz a ty wyobrażasz mnie sobie jako bezrękiego gacha? - szepnął z niedowierzaniem. 
Wiercacy sie pod nim poczerwienialy assassyn wybelkotal cos, lecz slina zdusila jego głos powodując,  że znów zaczął się krztusic.
-Chyba będę musiał sprawić, że o nim zapomniesz - rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu.  odwrócił bruneta tyłem usadzając się między jego tyłkiem i pocałował go w plecy - postaram się by jak najbardziej bolało - uśmiechnął się złośliwie i pogładził dziurkę Ezia wbijając w nią wilgotne od śliny palce.
Assassyn stęknął z trudem hamując łzy cisnące się do oczu. Może i był bezezględnym mordercą ale na pewno nie rozepchaną kurtyzaną do diaska! Pomyślał i zagryzł wargę by powstrzymać jęki bólu. Po chwili na ramieniu poczuł paznokcie blondyna podczas gdy ten próbował wcelować w wejście bruneta. Brutalna spazma bólu wstrząsnęła jego ciałem , penis mężczyzny poruszał się coraz szybciej, nie czekając aż ten się przyzwyczai. 
Leonardo planował ukarać jak najsurowiej assassyna za pomylenie go z kimś innym. Na razie dobrze mu szło zważając na krzyki protestu szarpiącego sie pod nim ciała. Prawą rękę przeniósł na kark mężczyzny przytwierdzając go do pościeli a lewą wymierzył w poruszający się w przód i w tył pośladek.
 -Ała!!! - wrzasnął auditore, starając się podnieść, lecz mocna ręka artysty mu na to nie pozwoliła.
Skąd on ma tyle siły? Maluje pędzlami wagowo zbliżonymi do cegłówki czy jak?! Zastanawiał się, jego jęki przybrały na sile gdy penis kochanka trafił w czuły punkt. 
Błagając w myślach by ten nie przestawał wypiął biodra zachęcająco. Ból ustepowal narastającej przyjemności i uczuciu nadchodzącego spełnienia.
Wolna ręka artysty gładziła teraz uspokajająco udo assassyna, umyślnie nie dotykając nabrzmiałego członka. Kara to kara. Musi być surowa. Uśmiechnął się szyderczo pochylając nad jego uchem.
Co ty na to byśmy kiedyś zaprosili tu al-Sayfa? Może wreszcie zmieniłby zdanie o tobie patrząc jak się kurwisz na boku?
Ton jego głosu sprawił, że ciało Ezia zdrętwiało z podniecenia, obrazy jakie przynosiła mu wyobraźnia odbijały się na rosnącej ekstazie, która z sekundy na sekundy rosła, wkrótce brudząc pościel białą cieczą spływającej z jego penisa. 
Podnosząc mrowiący od ręki blondyna kark począł go rozmasowywać, gdy został niespodziewanie pociągnięty za włosy na dół. Blodnyn usadowił się na skraju łoża i przyciągnął jego twarz do wciąż stojącego członka. 
-  Dokąd się wybierasz? Jeszcze mnie nie zadowoliłeś. - pokiwał z dezaprobatą głową.
W tym samym czasie obolały Ezio wsunął jego męskość do ust pieszcząc go na całej długości. 
Swoje pojemne gardło mógł zawdzięczać nielicznym treningom spędzonym na warsztatach robieniu laski rafiqowi.
Gdy pomruki zadowolenia zmieniły się w coraz donośniejsze jęki wyjął go z ust brudząc sobie spermą pierś. 
Doskonale wiedział, że jutrzejsza podróż do Jerozolimy będzie dla jego tyłka katorgą, ale jakoś nieszczególnie to zajmowało jego myśli. Myślami był już przy brunecie, któremu robi wszystkie te rzeczy, jakie teraz robił z Leonardo. 
Cóż, niektórzy nigdy się nie zmienią...
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * 
Część dawno napisana, trochę wycięta z pantałyku bo i Malik żyjący w zupełnie innym wieku raczył się pojawić. Zmieniłam trochę oblicze spokojnego i grzecznego Leonarda.

I. Zapłata

Leonardo obudziło donośne szarpanie drzwi. Wsuwajac na siebie niedosznurowane spodnie leniwym krokiem ruszył w stronę źródła hałasu. Przecierając ze zmęczenia oczy otworzył drzwi, za którymi stał assassyn i wpuścił go do środka. 
  - Przyszedłem po zlecenie. 
Blondyn w milczeniu pokiwał głową wybudzając siebie ze stanu znużenia. Jego wzrok powoli przeniósł się na szufladę, z której po chwili wyciągnął powygniatane pudełko. 
Assassyn ostrożnie otworzył wieko dokładnie oglądając jego zawartość. Kątem oka lustrował nagi tors blondyna zatrzymując dłużej wzrok na rozsznurowanych spodniach, z ktorych wystawała nieznacznie ich zawartość. Ten zauważając to odchrząknął znacząco i podciągnął materiał delikatnie się rumieniąc.
  - Nie zdążyłem się jeszcze ubrać, zaskoczyłeś mnie, sądziłem, że wpadniesz trochę później. - przerwał i zastanowił się chwilę. - Ach! Zapomniałem, że assassyni nie potrzebuja tyle snu co normalni ludzie...Zachowujecie się jak wampiry...
Ezio wzdrygnął się. Jedyne co łączyło go z wampirem to chęć wgryzienia się w kuszącą szyję towarzysza.
Przenosząc wzrok z powrotem na pistolet pogładził opuszkiem drewnianą obudowę. po chwili się odwrócił. 
  -Musisz mi wybaczyć. Niccolò nie przekazał mi jeszcze wszystkich pieniędzy za zlecenia więc musisz zadowolić się tym. Wskazał na sakiewkę i uśmiechnął się przepraszająco, co wprawiło blondyna w chwilowe rozczulenie.
  -Ezio - westchnął cicho. - Nigdy nie kazałem ci płacić..proszę, weź to w ramach naszej przyjaźni. Mówiąc to włożył broń w kieszeń assassyna. 
Ten jednak nie dawał za wygraną ciskając na usta uśmiech przesączony satysfakcją.
  - Skoro nie chcesz przyjąć pieniędzy znajdę inny sposób by ci zapłacić. 
Leonardo nie krył zdziwienia gdy ręka assassyna znalazła się na jego kroczu pocierając je zmysłowo. Druga zaś zajęła się gładzeniem jego skóry na biodrze.
Leonardo dostrzegł nacisk w oczach assassyna przez co zaschło mu w gardle. W milczeniu obserwowal jak rozpalony brunet pieści dłońmi jego ciało. Nadal był zbyt zszokowany by się ruszyć.
Gdy jedna z nich wsunęła się pod materiał spodni jeknął cicho w duchu prosząc by assassin tego nie skomentował.
Nigdy nie krył przed przyjacielem swojego zsinteresowania chłopcami, lecz nie podejrzewał, że jego pociąg również może jeździć w tę stronę.
Blondyn nie odwzajemnial żadnej z pieszczot pozwalając przejąć brunetowi inicjatywę, był nieco zawstydzony całą tą sytuacją i mial nadzieje ze ezio nie robil sobie z niego żartów. W osłupieniu oglądał jego poczynania.
Jego zakłopotanie poglebilo się,  gdy assassyn klęknął przed nim zsuwając mu z tyłka spodnie i obnażając całą ich stojącą zawartość.
Odwrócił ze zmieszaniem głowę, czując jak przyspiesza mu puls.
Czuł przyjemne mrowienie w podbrzuszu gdy assassyn wziął go całego na raz do buzi. 
Ezio łapczywie ssał stojącą męskość blondyna, który ręką próbował zatamować jęki wychodzące z jego ust. Odchylił głowę biorąc go jeszcze głębiej już po chwili pozwalając by biała ciecz spływała po jego twarzy.
Ścierając krople wstał i przyszpilił blondyna do biurka namiętnie go przy tym całując. 
Artysta pogłębił z zadowoleniem pieszczote gdy niespodziewanie został brutalnie odwrócony brzuchem do biurka. Przy uchu czuł nierówny oddech assassyna, ktory szybkim ruchem pozbywal się dolnej części garberoby drugą ręką zaś głaszcząc policzek mężczyzny. 
 - wybacz leo - wysapał i wsunął go całego między pośladki blondyna zaczynajac go ostro posuwać. 
Mebel trząsł się pod natarczywymi ruchami mężczyzn co jakiś czas zrzucając z siebie szeleszczące i mokre od łez szkice. 
Ezio czule obcałowywał kark kochanka by odwrócić jego uwagę od palących ud.
Po jakimś czasie przyzwyczaił się i sam wypinał z ochotą prosząc o więcej doznań. 
 -Aa..Ah! Ezio..głębiej! 
Jego jęki i prośby dodatkowo nakręcały coraz bardziej agresywnego bruneta. Przesunął rękę na pobudzony członek artysty poruszając nią rytmicznie. 
Po serii mocnych pchnięc wkrótce obaj doszli mając na ustach swoje imiona.
Ezio oparł czoło na karku kochanka uspokajając przez moment oddech, po chwili wyszedł z niego i klepnal go w tyłek.
 - Mam nadzieję, że dług spłacony - wysapał.
Blondyn odwzajemnił uśmiech i przyciągnął bruneta do siebie złączając ich usta w krótkim pocałunku. 
 - Następnym razem.... nie przynoś pieniędzy.
Pomieszczenie wypełnił śmiech obu mężczyzn, którzy "odpłacali" się sobie aż do późnego wieczora.

Tajemnica (Altair x Malik)

Zmęczony misją Altaïr podążał w kierunku biura. Jego szata mieniła się szkarłatem jego własnej krwi. Był cały obolały od walki ale nie to w tej chwili zajmowało jego myśli. 
 Zastanawiał się co powie rafiq, gdy dowie się o niepowodzeniu tej misji. Przyznając się przed nim do porażki przyzna mężczyźnie wyższość jednak innego wyjścia nie widział.
Wskakując przez dach niepewnie wszedł do środka. Tam czekał już na niego   siedzący przy biurku jednoręki, który słysząc hałas opadającego na ziemie ciała zwrócił wzrok ku górze. 
Przez chwilę patrzył z zaciekawieniem na stojącego przed nim assassyna, który uparcie wpatrywał się w ziemię, jakby licząc, że ta się zapadnie i oszczędzi mu wstydu.
 - Gdzie twoje pióro? - zadrwił. 
Nie otrzymując w zamian żadnej odpowiedzi wstał i powolnym krokiem zbliżył się do mężczyzny. 
 - Nawet prostej misji nie potrafisz wykonać. - kontynuował, w jego głosie słychać było kpinę z nieporadności towarzysza.
Altair obserwował jak rafiq okrąża go, po chwili chwycił jego szczęke i uniósł ją wyżej, tak by ten patrzył mu prosto w oczy.
 - Jesteś do niczego. - wysyczał z ostrością, kładąc szczególny nacisk na ostatnie slowo. - Twoje marne osiągnięcia sprowadzają na mnie hańbę.
Zawsze opanowany szatyn był teraz wcieleniem najgorszych koszmarów, które nawiedzały upokorzonego assassyna. Wiedział, że mówiąc w ten sposób brunet będzie chciał udowodnić mu, że tak nie jest. I tak też się za chwile stało.
 - Jak mogę ci to wynagrodzić. - wydukał altair opuszczając nisko głowę. Starał się za wszelką cenę unikać wzroku rozwścieczonego rafiqa.
Mężczyzna przyłożył ręce do brody w geście zastanowienia. Altair ujrzał błysk w jego oczach gdy palcem dłoni wskazał na wybrzuszenie ukryte pod szatą.
 - Ssij go. - powiedział. 
Długo nie musiał czekać gdyż Altair z zawstydzonym wyrazem twarzy zsunął z mężczyzny rozsznurowane spodnie i włożył skarb do buzi.
Fala gorąca zalała ciało Malika, nie wiedząc czym zająć ręce zacisnął je na włosach assassyna przyciskając go mocniej do wrażliwego na dotyk członka. 
Altair probowal sie nie zakrztusić, lecz szło mu to nieporadnie. Przyzwyczajając swoje gardło do tak dużego rozmiaru począł delikatnie go ssać.
Malik stęķnął cicho poruszając lekko biodrami. Swoje spragnione spojrzenie utkwił w klęczym przed nim brunecie.
 - Patrz mi w oczy - powiedział, a jego wargi spowił złośliwy uśmieszek. Wiedząc, że tym tylko bardziej upokorzy zawstydzonego assassyna. 
Ten z bólem w oczach przeniósł wzrok do góry. Stwiedził, że dominujący w ten sposób szatyn strasznie go podnieca, lecz nigdy by tego głośno nie przyznał. 
Stojący mężczyzna coraz szybciej poruszał biodrami, po chwili przeciągle jęknął. Usta Altaïra zalała gęsta ciecz, którą posłusznie zlizał czując na sobie naciskające spojrzenie. 
Przecierając usta opadł na ziemie starając się wyrównać oddech.
 - Więc...nikomu tego nie powiesz? - wysapał.
 - Tym razem nie, lecz jeśli następnym razem zawiedziesz, przerżnę cię całego przy wszystkich. 
Zadowolony ubrał spodnie i wyszedł z pokoju.

Stosunek

Orochimaru stał oparty o drzewo i ciężko dyszał. Kątem oka rozglądał się dookoła w poszukiwaniu ukrytych ninja, następnie spojrzał w dół na ręce mrużąc oczy ze złości. 
- Na co mi one kiedy nie mogę się nimi bronić?!
Sfrustrowany opadł na miękką trawę pozwalając sobie na odpoczynek. 
Przegrana bitwa i ucieczka kosztowały go wiele energii, a doznane obrażenia pomnażały konflikt wewnętrzny, który  teraz przeżywał. " Tego wszystkiego mógłbym uniknąć gdyby tylko Tsunade zgodziła się uleczyć  mi te cholerne kończyny".
Jego klatka piersiowa unosiła się dynamicznie w górę i w dół łapczywie wdychając powietrze. 
Wzrok utkwił w chmurach skupiając myśli na obmyśleniu nowego planu, który by nie zawiódł. 
Nagle piękny widok nieba spowił cień dziwnie przypominający twarz Jiraiyi.
Wyszczerzając oczy w zdziwieniu podniósł się do siadu, gdy czyjś paluch pstryknął go w nos. 
Rozmasowując obolałą część ciała spojrzał wzrokiem pełnym nienawiści na rozbawionego  sannina. 
Szybko rozważył możliwość odwrócenia jego uwagi i ucieczki ale wszystko wskazywało na to ze sannin nie zamierzał dać mu zwiać. 
-  Drugi raz mi nie uciekniesz sarenko, ze mną będziesz bezpieczna - zaśmiał się i zbliżył do Orochimaru.
Ten zszokowanym wzrokiem lustrował rękę, która oplotła jego biodro i przyciągnęła go bliżej, chciał się wyrwać, ale gdy odwrócił głowę twarz pustelnika znajdowała się tylko parę centrymetrow od jego własnej. 
Przez dłuższą chwilę obaj mężczyźni spoglądali na siebie z uwagą ciężko oddychając. Wzrok Orochimaru skupił się na ustach białowłosego, które ten zmysłowo oblizał.
- nawet o tym nie my... Jirayia widząc  swoją niepowtarzalną okazję wepchnął język w usta czarnowłosego rękę przesuwając na tyłek.
Nie udało mu się ukryć uśmiechu wypływającego na usta, że po tylu latach nareszcie będzie mógł urzeczywistnić swoje erotyczne fantazje względem czarnowłosego.
Silne uderzenie w brzuch odepchnęło go w tył.
- Co ty do cholery robisz?! Zazwyczaj opanowana i wyrachowana twarz sannina przyjęła teraz kolor purpury.
Nie czekając na odpowiedź strząsnął rękę pustelnika ze swojego "kupra" i w pośpiechu oddalił się w głąb lasu.
Nie uszedł daleko, jak usłyszał dreptanie i znowu ten irytujący głos.
- Może zawrzemy układ? - Jiraiyia w kilku susach znalazł się przed Orochimaru.
- Nie ma potrzeby.
Starał się go wyminąć ale ten chwycił go za rękę i wskazał w jakiś punkt przed nimi. 
 - Spójrz na ten las. Sądzisz, że  uda Ci się go pokonać w nienaruszonym stanie?
 - Jakoś się o to nie martwię. Rzucił chłodno. 
 - Orochimaru... - Poczuł ciepło na swoich policzkach gdy sannin chwycił go za podbródek. - Chyba nie jesteś aż  tak głupi. 
Białowłosy mówił to cicho, każde  słowo wypowiadając tak, jakby chciał  za wszelką cenę zmienić jego decyzję.
Czarnowłosy wyrwał twarz z uścisku i zmarszczył brwi w zastanowieniu.
 - Co chcesz w zamian? 
 - Jak sądzisz? Poklepał się po kroczu. 
Bezwstydnik...Orochimaru skrzyżował ramiona z niezadowoleniem i odwrócił głowę w geście silnej irytacji. 
Z drugiej strony wiedział, że  nie ma innego wyjścia, a nikogo innego tu nie było, więc musiał na to przystać. Z bólem serca kiwnął głową w kierunku lasu.
- Niech będzie. Chodźmy. - mruknął.  Jednak Jiraiyia nie ruszył się z miejsca.
- Na co czekasz?!
- Płatność z góry ^^. 
- chyba żartujesz - posłał oburzone spojrzenie w stronę rozzuchwalonego pustelnika, ale wyglądało na to, że mówił poważnie. 
Z szatańskim uśmiechem na ustach wskazał na spodnie węża, które po chwili wraz z koszulą i pasem znalazły się na trawie.
Orochimaru starał się zasłonić  to co najcenniejsze dla mężczyzny, ale zaraz zabrał ręce widząc kiwającą z dezaprobatą głowę erosannina. 
Po chwili podszedł do siedzącego na pieńku mężczyzny i klęknął przed nim tak jak ten mu palcem rozkazał.
Odgarniając włosy do tyłu chwycił nabrzmiałego członka i wsadził do buzi główkę  i zaczął ssać 
Rozpromieniony sannin nie szczędził komentarzy.
" Głębiej, wiem, że możesz " Kiedy nic się  nie zmieniło sam przysunął jego głowę bliżej. 
Czarnowłosy odskoczył jak oparzony.
W kąciku zabłyszczały mu łzy.
- Zwariowałeś?! 
Wykrzyczał i patrząc mu wyzywająco w oczy pochwycił go w usta celowo przygryzając skórę. 
Z satysfakcją obserwował jak uśmiech Jiraiyi szybko zmienia się w niezadowolenie. 
Nagle został szarpnięty za włosy i uniesiony do góry. 
- Pamiętaj. Jeśli mnie zaboli to i ciebie później też.
Taka motywacja w zupełności sanninowi wystarczyła...
***
 - Wypinaj się - rzucił krótko przeciągając zastygłe ciało. 
 - Przestań. A jak ktoś zobaczy? 
 - to zrobimy trójkącik ^^.
Ta myśl nie napawała czarnowłosego optymizmem ale posłusznie ułożył się  na trawie. 
 Erosennin wszedł w niego bez przygotowania. Orochimaru musiał mocno zacisnąć zęby, żeby by nie wydać z siebie żadnego jęku. 
Próbował nie odczuwać z tego stosunku żadnej przyjemności, lecz z każdym pchnięciem jego zapora malała i w końcu oddał się ogarniającemu podnieceniu. Czuł, że spełnienie jest już blisko. 
Oliwy do ognia dodawały klapsy, które dostawał z każdym ostrzejszym pchnięciem.Wkrótce  ruchy bioder stały się  chaotyczniejsze i jego wnętrze  zalała biała ciecz. 
Gdy wyrównał oddech czarnowłosy pośpiesznie rozejrzał się na boki w poszukiwaniu rzuconych wcześniej ubrań. I obrażony ruszył przed siebie nie czekając na powolnego Jiraiyie. Miał go serdecznie dość...

Ból

Minął tydzień od naszej upojnie spędzonej nocy. Od tego czasu Orochimaru nie opuścił swojego pokoju, do którego zakazał wstępu wszystkim włącznie ze mną.
  Nie kryłem, ze ubodło mnie takie traktowanie, myślałem, że po tylu latach pracy i wyrzeczeń na rzecz gada w końcu obdarzy mnie jakimś zaufaniem. On jednak odciął się od świata nie przyjmując od nikogo nawet leków, twierdząc, że nie da   się otruć.
Zmartwiony, po długiej walce z myślami postanowiłem pójść go odwiedzić gdy   wartowniczy ninja pójdą na przerwę.
Zapukałem lecz gdy nie otrzymałem odpowiedzi chwyciłem za klamkę. Zdziwiłem się gdy drzwi okazały się zamknięte. W takim razie po co ich pilnują? Niespodziewanie poczułem chłodną dłoń na szyi, która gwałtownie się ścisnęła. Moje ręce oplotły węże blokując mi możliwość obrony. Powoli zostałem odwrócony. Od twarzy oprawcy dzieliło mnie kilka centymetrów. Z przerażeniem odkryłem, że był to Mistrz Orochimaru. Tym razem jego twarz była zimna, pozbawiona uśmiechu, a wzrok surowy i karcący. Jakby zupełnie nie pamiętał o tym, co miało miejsce. Nie miałem złudzeń, że mnie wykorzystał. Zlustrował mnie od góry do dołu podczas, gdy ja walczyłem o oddech. Widząc to uniósł mnie pare centymetrów nad ziemią.
Nerwowo przełknąłem ślinę przed tym, co miało się zaraz wydarzyć, lecz on niespodziewanie pochylił się i musnął moje wargi swoimi.
Gdy się od nich oderwał przejechał nosem po moim rozpalonym z emocji policzku aż dotarł do ucha.
 - Nie myśl, że ujdzie ci to na sucho. - szepnął mocno uderzając w mój brzuch. Zwinąłem się z bólu próbując złapać oddech.
Kątem oka zauważyłem dwóch strażników idących w naszą stronę.
 - Przywiązać go do krzesła w moim gabinecie. - wychrypiał i trzasnął drzwiami.
Dwóch postawnych kolosów od razu wzięło się do roboty, nie szczędząc mi bólu wykręcili mi do tyłu ręce.
Po chwili wprowadzili mnie do środka i kazali usiąść na krześle,  do którego mnie przywiązali.
W pomieszczeniu panował połmrok, oświetlany jedynie lichym reflektorem, który skierowany był na moją twarz. Poczułem momentalnie znużenie przemieszane z bólem brzucha.
Dopiero gdy mężczyźni opuścili pokój Orochimaru zbliżył się do mnie wychodząc z cienia, w którym się wcześniej ukrywał.
Mocne światło sprawiło, że dostrzegłem każdą niedoskonałość jego skóry, w tym nieliczne poparzenia na dłoniach, przez które się ukrywał.
Drażniła mnie jego złość spowodowana kompleksami. Przecież i tak był bardzo piękny, piękniejszy od połowy świata. Jednak to mu widocznie nie wystarczało.
 - chcesz znów mnie zobaczyć? Zapytał i nie czekając na odpowiedź zaczął zsuwać z siebie spodnie, obserwując dokładnie moją reakcję.
Mimo szczerych chęci nie udało mi się ukryć rumieńców na twarzy ani poruszenia w spodniach.
Z zadowoleniem usiadł na moich kolanach i obejmując mnie za kark począł bawić się moimi włosami.
Ze strachem i zmieszaniem przyglądałem się temu jak przez pięć minut bawi się ze skupieniem kosmykami siwych włosów. W końcu znudzony zabrał ręce i przysunął się bliżej. Jego usta znajdowały się teraz przy mojej szyi zdobiąc ją malinkami.
Moje spodnie stawały się coraz ciaśniejsze a temperatura rosła z minuty na minutę. Odchyliłem głowę dając mu szersze pole do popisu lecz on zignorował to znajdując nowy obiekt zainteresowania pod moją koszulką.
Wzdrygnąłem się pod wpływem zimna jakie ogarnęło moje ciało, lecz czując jak zahacza o mój sutek cicho westchnąłem.
Uśmiechnął się z satysfakcją. drugą rękę ułożył mi na kroczu masując je przez materiał. Swoje usta położył na moich penetrując ich wnętrze językiem.
Nie mogłem powstrzymać ogarniającej mnie ekscytacji, pod wpływem której zacząłem odwzajemniać jego namiętne pocałunki. Z chwili na chwilę były one coraz agresywniejsze i pewniejsze siebie.
W uszach szumiało mi z przyjemności, kiedy gwałtownie przerwał.
 - Nie mam dziś ochoty na sex - powiedział ze smutkiem i odsunął się.
Już nic nie rozumiałem. Spojrzałem mimowolnie na jego krocze. Bokserki nie zmniejszyły się ani o milimetr. Jak to możliwe, że był w stanie powstrzymać swą rządzę?
Zauważając moje wahania uśmiechnął się szeroko i wycharczał w charakterystycznym dla siebie tonie.
 - Będziesz mi potrzebny do o wiele bardziej interesujących rzeczy. Nie odmówisz mi prawda Kabuto? Jego dłoń błądziła po moim policzku, co zdekoncentrowało mnie do tego stopnia, że nie potrafiłem skupić myśli w sklejeniu sensownej odpowiedzi
 - N-nie zawiodę, mistrzu.
 - Zuch chłopak. 
Wcale jednak nie patrzył na mnie jakby był tym zadowolony... Byłem podniecony i przywiązany, pozostawiony na jego łaskę. Znów droczył się z moim ciałem, którego nie mogłem kontrolować. Pragnąłem by pozwolił mi dojść.
 - Zachowałeś się karygodnie chcąc oszukać moje zabezpieczenia.  Znów byłeś nieposłuszny moim rozkazom. Ton jego głosu wskazywał jakby był czymś rozczarowany, ale wiedziałem, że była to tylko gra, która miała na celu uśpić moją czujność.
 - Wybacz mi mistrzu, martwiłem się o stan twego zdrowia. Odparłem zdognie z prawdą.
 - Rozczulasz mnie swoją prawdomównością jednak muszę cię za to ukarać..50 batów.
Spuściłem z pokorą głowę, na co on uspokajająco pogłaskał mnie po karku.
 - Nie martw się Kabuto, osobiście dopilnuje by pozostały ślady na tym idealnym ciele. Roześmiał się i ucałowal mój kark.
Pozwól, że cię rozbiorę.
Poluzował moje węzły bym mógł wyciągnąć ręce po chwili każąc mi się rozebrać i wypiąć. Gdy to robiłem obserwował mnie wygłodniałym wzrokiem, który zmienił się w sadystyczny, jak sięgał po bat.
Chwilę napawał się widokiem mojego nagiego wypiętego ciała, a we mnie rosła niecierpliwość. Chciałem mieć to już za sobą.
Kilka sekund później pojawił się pierwszy strzał, a później drugi, trzeci i czwarty. Ogromna fala bólu wstrząsnęła moim ciałem. Te baty były inne od tych, które zazwyczaj dawał, były brutalne jakby wykonywała je nieczuła bestia, którą wewnętrznie był. Skuliłem się, a po mojej brodzie ściekał wodospad łez.
Zatrząsłem się z zimna co nie spodobało się mistrzowi. Kazał mi się wypiąć mocniej i rozszerzyć nogi, kolejne uderzenie padło na moje klejnoty. Zemdlałem z bólu.
Gdy się ocknąłem cierpienie przeszywało mnie całego. Moje ciało było całe w sińcach i czerwonych śladach po biczu. Gdzieniegdzie pojawiła się krew skąd wiedziałem, że jeszcze długo po utraceniu świadomości mnie karał.
Starałem się powoli wstać z podłogi lecz powstrzymał mnie but Orochimaru stojący na mojej dłoni.
 - Mistrzu - jęknąłem błagalnie ale zamiast litości kopnął mnie w ramie przewracając na plecy.
 - Jeszcze z tobą nie skończyłem. 
Potem jeszcze długo maltretował moje ciało aż stało się brzydsze i bardziej poranione od jego. Na koniec wyszedł mówiąc, że widzimy się jutro o 8.
Mimo takiego upokorzenia pragnąłem mu dalej służyć i być wiernym licząc, że kiedyś stanę się dla niego wartościowy.

Przebaczenie

   Znajdowałem się w otchłani korytarza, którego ciszę przerywało jedynie szaleńcze bicie mojego serca. Strach paraliżował całe moje ciało wywiercając z każdą sekundą dziurę w brzuchu. 
 Byłem bezradny, nie miałem dokąd uciec. Czułem zbliżającą się śmierć, przed którą nie mogłem się uchronić. 
 Wiedziałem, że nie mam szansy na litość ze strony mojego Mistrza. On mi tego nigdy nie wybaczy.
Z ociąganiem pociągnąłem za klamkę i wkroczyłem do środka. 
Pomieszczenie pogrążone było w mroku i duchocie spowodowanej brakiem przypływu świeżego powietrza. Moje oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności dzięki czemu z łatwością namierzyłem Orochimaru leżącego w łóżku. 
Zbliżyłem się w duchu modląc by darował mi życie. 
Byłbym w stanie znieść każde poniżenie, byle tylko móc przeżyć i mu służyć. 
Chciałem się nim opiekować najlepiej jak potrafię, aby już nigdy nie cierpiał tak jak teraz....
 Gdy znalazłem się tuż przy jego łóżku przyklęknąłem łapiąc go za rękę. 
Czułem chłód bijący z jego oczu przemieszany z rosnącą niecierpliwością. Gotów by w każdej chwili mnie zabić. Mimo wszystko nie cofnął dłoni pozwalając myśleć mi, że wszystko jest dobrze...do czasu.
 - Zawaliłeś misje. - odezwał się. Od tonu jego glosu przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze. 
Schyliłem z pokorą głowę i całując go w dłoń załkałem.
 - Wybacz mi mistrzu, to się więcej nie powtórzy. 
 - Już raz darowałem ci życie, dlaczego miałbym to zrobić i teraz? Zakpił, oblizując się swoim gadzim językiem. Miał z tego niezły ubaw, podczas gdy ja trzęsłem się jak galareta czekając  na wyrok.
Moje usta zadrżały, a z oczu popłynęły łzy podczas gdy on uspokajająco kreślił kółka na mojej dłoni, w końcu mocniej przyciskając zmusił mnie bym spojrzał na niego. 
Ściągając mi okulary i łapiąc za włosy przyciągnął moje ucho do swoich ust. 
 - Bez obaw Kabuto. - wyszeptał, zmysłowo zaczepiając końcówką języka o małżowine. - Nic ci nie grozi. - uśmiechnął się, a mnie przeszła kolejna fala, lecz tym razem podniecenia. 
Jeżeli wcześniej czułem niepokój to teraz czułem, że cały wewnętrznie dygocze od jego erogennych słów. Nigdy nie potrafiłem przewidzieć działań swojego Mistrza, to sprawiało, że był jeszcze bardziej pociągający. 
Lecz on niespodziewanie mnie puścił pozwalając bym odsunął się na stosowną odległość. 
 - W zamian za to będziesz musiał coś dla mnie zrobić, bym dłużej się nie gniewał. - westchnął odkrywając pościel, pod którą kryło się wybrzuszenie w szacie szatyna.
 Ze wstydem spojrzałem w tamtą stronę, w duchu starając się uspokoić lecz zdradził mnie wpływający na twarz rumieniec.
Pierwszy raz widziałem by jakiemuś chłopcu stał na mój widok, a co dopiero wielkiemu mistrzowi.
 Orochimaru usiadł na skraju łóżka rozchylając zachęcająco nogi skinął bym podszedł. 
 - Chcę byś go wziął głęboko w gardło. - gdy to mówił jego twarz pokrył sadystyczny uśmiech. 
Mój wcześniejszy strach ustępował rosnącemu podnieceniu i pragnieniu by w końcu mnie wziął. Starałem się nie myśleć o wstydzie jaki mi towarzyszył. Nie miałem prawa myśleć w ten sposób o moim mistrzu, jednak nie mogłem oprzeć się chęci dotknięcia jego młodej skóry. 
Z wahaniem dobyłem jego spodni, rozpinając je powoli. 
Zniecierpliwiony gad rozerwał materiał i wsadził mi członka do ust, odchylając głowę w przyjemności. 
Starałem dopasować się do jego sapnięć,  lecz po chwili to on przejął kontrolę poruszając się w przód i tył. 
W pewnym momencie wsadził go tak głęboko, że się zakrztusiłem lecz on tylko spojrzał bezlitośnie i ze złośliwym uśmiechem wsadził go spowrotem do moich ust. 
Gdy przyzwyczaiłem się trochę do jego rozmiaru począłem piescić go na wszelkie sposoby.
Po jakimś czasie westchnienia mistrza stały się intensywniejsze i bardziej zmysłowe. Jego młodziutka skóra była bardzo delikatna na dotyk, szczególnie w tamtym miejscu, co nieudolnie starał się ukryć. 
Po chwili doszedł w moje usta, trzymając mnie z tyłu głowy by uniemożliwić mi odsunięcie się. 
 -Połknij - wychrypiał a jego oczy zalśniły z ekscytacji.
Posłusznie wykonałem polecenie i gdy zabierałem się wstania pogroził mi palcem.
 - To jeszcze nie koniec. 
Jego ciało z łomotem opadło na ziemię przyszpilając moje nadgarstki do podłoża. Mój penis znajdował się teraz między jego udami. Wyczuwając moje wybrzuszenie zaczął wodzić po nim ręką. Nieśpiesznie, jakby sie bawiąc jednocześnie doprowadzając mnie tym na skraj wyczerpania. Pragnąłem by już zdjął mi spodnie. Wyczuwając to powoli zsunął materiał uwalniając go. 
Po chwili przysunął swoją twarz do mojej złączające nasze usta w łapczywym pocałunku. W tym samym czasie chwycił ręką mojego penisa i nadział się na niego. Od razu zaczął poruszać biodrami, zupełnie jakby rozmiar nie stanowił dla niego problemu. Czułem jak jego wnętrze mocno zaciska się wokół pulsującego członka . Sycząc z bólu kontynuował, aż w końcu usiadł na nim do końca.   Cierpienie wykrzywiało mu twarz, lecz wiedziałem, że w rzeczywistości bardzo mu się to podoba. Poruszał się natarczywie, aż nie osiągnął satysfakcji z tryskającej z niego krwi. Przerażała mnie dzikość w jego oczach, gdy mnie ujeżdżał lecz nie chciałem mu przerywać wiedząc, że za to mógłbym zginąć. Jakiekolwiek odebranie Mistrzowi przyjemności równało się ze śmiercią. Nie chciałem ryzykować, tym bardziej, że mnie też zaczęło się to podobać. 
Słyszałem jak między pchnięciami krzyczy głębiej i jak przyciska swoje uda do moich w geście rosnącego w nim masochizmu. Wyciekająca z niego krew spływała po jego udach plamiąc wykładzinę, którą później będę musiał szorować...niedługo potem doszedł wykrzykując moje imię. Czując, że sam zbliżam się do orgazmu wysunąłem z niego swój skarb, chcąc dojść w chusteczkę. 
Jego stanowcza ręka powstrzymała mnie, i nachylając się do niego wziął mnie w usta połykając dowód mojej przyjemności. 
Zakrwawiony opadł na łóżko z wyczerpania. Wciąż był bardzo słaby po ataku na Konohe.
Przykrywając go kocem szybkim ruchem skierowałem się do wyjścia podciągając spodnie.

II. Spotkanie po latach

  Itachi z zadowoleniem lustrował kątem oka zmieszanie i szok wymalowane na twarzy swojego młodszego braciszka. Udając, że jest zaabsorbowany zbieraniem prac  zapowiedzianych przez byłego nauczyciela malarstwa, Sarutobiego, napawał się każdą minutą jego milczenia. To z jakim niezrozumieniem wbijał wzrok w miejsce, na którym siedział jeszcze wczoraj jego ulubiony nauczyciel napawało go  uczuciem zwycięstwa.
Oblegające jego biurko uczennice wylewały z siebie potok słów starając sie   wypytać nowego nauczyciela o szczegóły jego życia prywatnego, co Itachi   elokwentnie ignorował rzucając zdawkowe odpowiedzi. Chciał usłyszeć tylko   jeden głos,który do niego przemawia...
  Sasuke czuł jak rozchodzący się po ciele szok maluje na jego twarzy najgorsze obrazy nędzy. Nogi przypominały teraz watę, mając ochotę osunąć się na twardą podłogę razem z podchodzącymi do gardła wnętrznościami. Całą przyszłość, którą sobie stworzył i starannie zaplanował właśnie pakowała walizki i odjeżdżała bez pożegnania.
Na chwilę utkwił wzrok w Naruto szukając wyjaśnienia, ale jego oczy wyrażały te samą przerażającą niewiedzę co jego własne. Zwalczał w sobie chęć ucieczki, gdy onyksowe tęczówki zwróciły się ku niemu z zaciekawieniem.
 -Proszę, proszę - skomentował cicho,jakby Sasuke był tylko imitacją obrazu samego siebie.
 - I..Itachi...- przeszło mu przez gardło, zawierające w sobie gulę zbudowaną z całych 8 lat, które spędzili osobno.
 -Witaj Sasuke. - wymruczał osaczając jego ciało od góry do dołu świdrującym wnętrze spojrzeniem.
Jego pobladła twarz na dźwięk głosu brata obrała wściekłą pozę. Jest tu jak gdyby nigdy nic w jego szkole i naucza malarstwa? Czyż nie powinien uciekać? Czy nie powinni stoczyć ze sobą walki na śmierć i życie? Miał nieodparte wrażenie, że ich role po tyly latach uległy zaburzeniu.
 -  Pohamuj swoje emocje Sasuke - powiedział jakby czytał mu w myślach  - Jestem u siebie. Mówiąc to  posłał mu perfidny uśmiech i odwrócił twarz do zagadującej go blondynki.
  Sasuke nie wytrzymał z gotujących się wewnątrz emocji. Po tych słowach nerwy puściły, a zatapiające w podłodze pnącza nogi odblokowały pozwalając mu iść pewnie. Kilkoma susami pokonał dzielącą ich odległość i uderzył pięścią w biurko, tuż obok ręki kreślącej pierwszą ocenę niedostateczną. Wszystkie leżące kartki upadły wirując w powietrzu nim rozsypał się w wymyślnej kompozycji na ziemi.
Rozmowy ucichły.
Wszyscy wyczekiwali w ciszy na dalszy rozwój wydarzeń pozwalając tnącemu jak brzytwa głosowi przemówić.
  - Połóż swoją pracę na biurku i usiądź na miejsce  - wycedził ze spokojem już bez cienia uśmiechu.
Cała pewność siebie młodszego uleciała z niego jak powietrze z dziurawego balona, zanim na dobre się pojawiła.
Gdyby wzrok mógł zabijać z już dawno leżałby martwy.
                             *
 Gotujący się wewnątrz Sasuke próbował przetrwać lekcję prowadzoną przez brata. Utkwiwszy pokłady uwagi w plecach osoby siedzącej przed nim gryzł się z myślami. To zamierzenie udałoby mu się, gdyby nie sadystyczna natura Itachiego każąca mu w tej chwili zwrócić wzrok na tablicę. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Rozbawiony Itachi przerwał tę rozgrywkę.
  - Przypominam, że w tym roku malarstwo to wasz przedmiot wiodący. -Tu zrobił przerwę wtapiając głębiej spojrzenie w Sasuke - Ktokolwiek dopuści się lekceważenia mojego przedmiotu nie zostanie dopuszczony do egzaminu i powtórzy klasę. 
Drżał z satysfakcji jaką czuł gdy wzburzony wzrok Sasuke  pod tytułem "Chyba żartujesz?" przeniósł się na tablicę, śledząc do końca lekcji każdą zapisaną na niej literę. Kto jak kto ale on najlepiej wiedział na czym zależy jego bratu najbardziej. 

I. Rodząca się w zgiełku serca nienawiść


  Wieść o powrocie Itachiego do Konohy spadła na wioskę z hukiem niczym opadająca na klawisze klapa od pianina. Rozciągające się na niebie ponure chmury pozostawiały widmo zbliżającej się katastrofy dla czekających na potwierdzenie zaintrygowanych ludzi. 
Sasuke pobudzony wizją zobaczenia się z bratem, na którym naiwnie chciał by dokonała się zemsta przetrząsał w mieście każdy kąt. 
Naruto pozostając w tyle biegł ile sił w nogach by dorównać brunetowi, który w zaślepieniu przeszukiwał okolicę nie zważając na potrącanych przez niego bluzgającyh ludzi. 
Po jakimś czasie ułożył się wzdłuż muru pokonany przez własną kondycję. 
Chciał jak najszybciej zobaczyć się z bratem. Jego rosnąca w sercu pycha zapewniała go, że jest gotowy walczyć z nim na równi i wydrzeć Itachiemu zabraną klanowi Uchiha chlubę. 
Starając się przywrócić oddech usłyszał kroki blondyna. Naruto z ulgą rzucił się na ziemię obok niego, dziękując w duchu, że to już koniec poszukiwań.
  - Jeżeli chce się przede mną ukrywać, niech się ukrywa. Znajdę go, jak nie dziś to jutro,ale znajdę wysapał zachłannie wpuszczając powietrze do płuc. W odpowiedzi na groźbę uzyskał tylko zatroskany wzrok przyjaciela wbity w zaczerwienioną od biegu twarz.
  Dzień powoli się kończył o czym informowało siniejące z minuty na minuty niebo, a po posiadaczu sharinngana nie było ani śladu. 
Zrezygnowany utkwił twarz w chmurach obarczając je zbolałym od zniecierpliwienia spojrzeniem.
Itachi tego wieczoru przebywał w kącie dusznego pomieszczenia, na którego ścianach dyndały prowokująco jaskrawe neony. Rozchylając wargi zatopił się w wypełnionym po brzegi alkoholem kieliszku. Czuł wrząca wewnątrz w oczekiwaniu krew, która przypominała sztorm na morzu. 
Czuł jego obecność. Czuł, że jest wystarczająco blisko by wzbudzić niepokój zbierający się na dnie serca Sasuke. Tylko ta "daleka bliskość" dzieliła go od jego zguby.
*
 Sasuke wracał do domu niezniechęcony niepowodzeniem. Skończyło się fiaskiem, ale co z tego? Znajdzie go tak czy inaczej. Jeśli to wszystko, o czym mówił mu Kakashi jest prawdą , wkrótce sam się pokaże. A wtedy go odnajdzie. Do tego czasu skupi się na nauce. Jeśli mu się poszczęści z ocenami za rok o tej samej porze będzie w wymarzonej Akademii, a Itachi zniknie na zawsze. Wsiąknie w ziemię dzieląc los ich rodziców. Ta myśl wydawała się na tyle realistyczna, że zdołała zapewnić Sasuke, że wszystko się ułoży i pozwoliła skupić jego uspokojone myśli na portrecie, jaki mieli wykonać na jutrzejsze zajęcia. Prawie by o tym zapomniał w tym całym zamieszaniu, gdyby nie żegnający się z nim Naruto. W umyśle Sasuke wrzało ale nie mógł dać się ponieść zbędnej ekscytacji z powodu powrotu swojego największego wroga. Z duszą na ramieniu postawił pierwszą kreskę na płótnie. Pozbawioną stabilności jak on sam. Rosnąca w nim nadzieja podpowiadała, że po jego śmierci wszystko wróci do normalności.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Maltair "Kino" (Altair x Malik)

  Po wejściu do środka przywitał mnie odurzający zapach popcornu i tłum oczekujących na seans ludzi.
Rozejrzałem się wokół i uaktywniając zmysł orła zlokalizowałem swój cel.
Malik jak zwykle punktualny stał w umówionym miejscu wpatrując się w telefon.
 Musze przyznać, że w szarej bluzie i ciemnych jeansach z dziurami prezentował się całkiem dobrze.
Witając się z nim wręczyłem mu kwiata i ustawiliśmy się w kolejkę do kas.
 - Poprosimy zestaw dla dwojga.
Kolega z obsługi zmierzył nas obrzydzonym wzrokiem i odszedł, po chwili przynosząc 2 cole i duży popcorn.
* * * *
Już za chwilę bramka się otworzyła i pognaliśmy razem z tłumem do sali numer 3.
Przemierzając rzędy siedzeń w końcu znaleźliśmy swoje, potrójne wysunięte najbardziej w prawo. W sam raz do robienia nieprzyzwoitych rzeczy.
 - Dlaczego znów musiałeś wybrać akurat te miejsca? - zapytał zdziwiony Malik.
 - Akurat tak mi pasowało - udzieliłem wymijającej odpowiedzi.
Położyliśmy kurtki na trzecie siedzenie, zajmując kolejne dwa obok siebie. Była to najlepsza strategia, ponieważ rezerwując dwa krzesła na wylocie i przy ścianie nikt nigdy nie chciał wykupić środkowego, co dawało nam dodatkowe na ubrania i jedzenie.
 Oczywiście Malik nie mógł znać mojej strategii, bo to ja zawsze rezerwowałem nam po pracy bilety.
Zanurzyłem palce w pudełku i nabierając pełną garść przysmaku wpakowałem go do ust po drodze upuszczając parę ziarenek na spodnie.
    Zauważając to Malik strzepnął je. Dopiero po chwili rozumiejąc gdzie leżał popcorn, odwrócił wzrok w zawstydzeniu.
Wkrótce zgasły światła a na ekranie pojawiły się reklamy. Objąłem mojego szatyna ramieniem i oddałem się produkcji.
Ze snu wybudziła mnie głośna symfonia dźwięków. Gdy otworzyłem oczy na gigantycznym telewizorze główna bohaterka uciekała przed goniącą ją straszną kukłą przypominająca Anabelle.
Cały zesrany kątem oka zerknąłem na Malika. Ten, gdyby nigdy nic siedział niewzruszony i obserwował krwawą rzeź, która powoli dochodziła do skutku.
Był tak zainteresowany filmem, że nawet nie zauważył, że zasnąłem.
Nagle w mojej głowie zrodził się pomysł by odwrócić jego uwagę i przy okazji zapomnieć o strasznej scenie, która prawdopodobnie przyśni mi się w nocy.
Nadal opartą za jego plecami ręką popukałem go w ramię zaś drugą położyłem na udo szatyna i przejechałem po nim palcami. Ten natychmiast odwrócił się w moją stronę z przestraszonym wyrazem twarzy. Po chwili z ulgą złapał się za pierś.
 - Nawet o tym nie myśl, zabieraj te łapę.
Moja ręka wylądowała z powrotem na oparciu fotela.
Zrezygnowany wbiłem się w niego mocniej.
 Po 10 minutach zasłaniania szalikiem oczu doszedłem do wniosku, że jeszcze niczego nie piłem.
Rozprostowując zdrętwiałe od siedzenia kończyny chwyciłem za napój i wbiłem w niego kolorową słomkę.
 Jak na zawołanie przyciągnąłem zaciekawiony wzrok Malika spowodowany nagłym przypływem energii. Z rozbawieniem obserwowałem jak pożądającym wzrokiem spogląda na mnie ukradkiem. Kontynuując przedstawienie wziąłem słomkę głębiej w usta i zacząłem ją zachłannie ssać oczekując jego reakcji.
Jego twarz poczerwieniała a spodnie stawały się coraz ciaśniejsze.
Bawiąc się tak w nieskończoność w końcu Malik pognał do łazienki. Ja w tym czasie wbiłem wzrok w telefon nie chcąc przypadkiem zobaczyć znów jakiejś sceny.
 Odpaliłem angry birds i pogrążyłem się w wirze wydarzeń. Dopiero mroczna salwa kolejnych dźwięków przywołała mnie na ziemie. Spojrzałem na zegarek.
Minęło 15 minut od kiedy wyszedł. Powoli zacząłem rozważać pomysł pójścia i go poszukania.
 Gdy po kolejnych 5 nie wrócił wstałem z siedzenia i pognałem mu na ratunek.
Część stanowisk z jedzeniem było pozamykane więc stwierdziłem, że nadal musi siedzieć w tym przeklętym kiblu.
Odnalazłem drzwi z trójkącikiem i wsunąłem się do środka. W pomieszczeniu był tylko jakiś ojciec z synem, reszta kabin była wolna z wyjątkiem jednej, z której dochodziły jęki.  Oddaliłem się nieco by zerknąć na buty. Czarne airmaxy zdecydowanie należały do Malika.
 Zapukałem kilkukrotnie ale nie otrzymując odpowiedzi wszedłem na toaletę w kabinie obok. To co później zobaczyłem wryło mnie w ziemie. Zawsze zimny na uczucia i rozsądny Malik walił sobie teraz kapucyna w kinowskim wc. Nie wiem co mnie podkusiło ale pogłaskałem go po głowie.
Przerażony szatyn zerknął w górę nieudolnie chowając klejnoty. Miałem wrażenie, że z momentem gdy zobaczył moją twarz jego oczy wypadną zaraz z orbit i potoczą się po podłodze.
 - A-Altair..co tu robisz? - powiedział zażenowany prędko się ubierając.
 - Czekałem 20 minut aż przyjdziesz, gdy nie wracałeś pomyślałem, że Cię poszukam.
 -J-już wychodzę.
   W milczeniu wróciliśmy na salę. Przez następne pół godziny szatyn się do mnie nie odezwał słowem. Znudzony do granic możliwości zająłem się obmyślaniem nowego planu.
Przez jego pokazówkę sam nabrałem jeszcze większej ochoty na sex. Postanowiłem postawić sprawę jasno. Czując,  że dłużej nie wytrzymam uklękłem udając ze czegoś szukam.
Wtem odezwał się Malik. Pomocny jak zawsze - pomyślałem ironicznie.
 - Zgubiłeś coś? Poświecić Ci latarką?
Spojrzał na mnie z zaskoczeniem gdy chwyciłem go za penisa.
 - Dzięki, już znalazłem. - rzuciłem z uśmiechem i natychmiast pożałowałem tej decyzji.
Ciężka butelka z nestea wylądowała na mojej głowie.
- Weź się nie wydurniaj, jeszcze ktoś zobaczy.
Na te słowa obejrzał się za siebie na wtuloną i śpiącą parę.
 - Na pewno nie usłyszą. Nie to co ten pan z synem gdy sobie waliłeś konia. Odgryzłem się. 
 - proszę?!
 - Nic. - burknąłem i rozpiąłem mu rozporek.
Czułem jak szatyn napina się i kładzie ręce na kroczu próbując mnie powstrzymać. Szybkim ruchem chwyciłem je i przyszpiliłem do oparcia.
Przez chwilę siłował się ze mną, na szczęście zawsze byłem silniejszy przez co wygrałem ten mini pojedynek. Zrezygnowany odpuścił.
 - Tylko szybko.
Patrzyłem jak odwraca głowę na bok i wypina się ochoczo.
 Uśmiechnąłem się z satysfakcją i przystąpiłem do roboty.
Zsunąłem nieznacznie spodnie i bokserki i polizałem główkę jego penisa na co zareagował przeciągłym jękiem. Widziałem, że był rozpalony, tylko jak zawsze w przeciwieństwie do mnie to ukrywał. Postanowiłem się trochę z nim podroczyć.
 Mój język lizał wszystko wokół z wyjątkiem penisa.
Zniecierpliwiony Malik w końcu chwycił mnie za głowę i pokierował w stronę nabrzmiałego narządu.
 - Myślałem, że nie chcesz - rzuciłem szyderczo i polizałem go po całej długości. Bawiąc się tak przez moment wziąłem go do wilgotnych ust i zacząłem namiętnie ssać. Plecy Malika wygięły się w łuk dając mi do zrozumienia bym kontynuował.
Przygryzł wargę by nie krzyknąć z rozkoszy. Jego ciałem wstrząsnęła fala gorąca gdy zacząłem powoli poruszać głową za każdym razem wkładając go coraz głębiej do gardła.
 Kiedy osiągnąłem swój limit odczekałem chwilę i delikatnie przejechałem zębami po trzonie. Malikowi wyraźnie się to podobało bo od wydarcia się z rozkoszy powstrzymywał go teraz tylko mój szalik.
Jego prącie powiększyło się od pieszczenia mojego podniebienia. wkrótce doszedł zalewając mnie nasieniem. Wyjmując interes z ust oblizałem dokładnie czubek i połknąłem wszystko.
 - Malik, mam ochotę ciebie grzmocić - sapnąłem wyrównując oddech.
Pobudzony do granic możliwości szatyn zsunął do końca spodnie i zsuwając na podłogę wypiął chętnie pośladki.
Nie myśląc o konsekwencjach mocno docisnąłem jego biodra do siebie i wszedłem w niego bez przygotowania poruszając się głęboko.
 Gdy zacząłem ocierać się o jego wrażliwy punkt nie mógł opanować jęku rozkoszy, który opuścił jego usta.
Zaciskając swoje zimne palce na jego penisie zacząłem poruszać ręką.
Czułem jak wije się pode mną z przyjemności jęcząc za każdym razem gdy uderzałem w jego punkt.
Wiedząc, że zaraz dojdę przyśpieszyłem ruchy ręki po chwili zalewając ją białą cieczą.
 Poruszyłem biodrami jeszcze kilka razy i doszedłem w nim krzycząc z przyjemności.
Dysząc ciężko normowaliśmy oddechy, trwając tak jakiś czas poczym ubraliśmy się i cali czerwoni zajęliśmy się oglądaniem ostatnich minut filmu.

II. Kara

  Ze snu wywołał Leonarda blady świt ciskający promieniami z okna. Wciąż czuł między udami ból po upojnej nocy z assassynem. Kątem oka zerk...